niedziela, 29 maja 2016

Ugotowane zaby



‚Roznorodne studia biologiczne pokazaly, ze jesli zabe umiesci sie w kontenerze razem z woda z jej stawu, to ona tam pozostanie. Całkowicie pozostanie, nawet jesli woda powoli bedzie podgrzewana. Zaba nawet nie zareaguje na stopniowe zwiekszanie temperatury. Nie zareaguje na zmiane jej srodowiska, nawet jesli woda zacznie sie gotowac. Zaba umiera wtedy szczesliwa.
Z drugiej reki - jesli zaba zostanie po prostu wrzucona do gotujacej wody, oparzy sie, ale wyskoczy natychmiast. Zywa.’

parafraza ksiazki The Winner Stands Alone, Paulo Coelho



Ugotowac sie we wlasnym sosie i umrzec. Mentalnie. Stac sie tylko posluszna marionetka, bo przeciez komorki mozgowe dawno wygotowaly sie w przyjemnej warstwie wody z wlasnego stawu. Miliony ludzi, miliony istanien sa jak ugotowane zaby.


Ja tez gotowalam sie w swoich wlasnych przyzwyczajeniach, ktore rujnowaly mnie od srodka. Gotowalam sie w tym, co wynioslam z wlasnego stawu, strefy (nie)komfortu. Nie tedy droga. Nie chce sie nauczyc swiata na pamiec, a potem powolutku umierac we wlasnych ograniczeniach. Chce przede wszystkim poczuc swiat i trawic go z kazda sekunda. Chcialabym zdjac z siebie te wszystkie zasady jak przepocona sukienke po wspanialej zabawie.


Pamietam takie zabawy. Bawilismy sie tylko we dwoje, bo stworzylismy sobie bardzo wygodny, nie do konca rozumiany swiat. Ale potrafilismy bawic sie, w srodku nocy, nad jeziorem. Przyjechalismy wtedy i zupelnie nagle okazalo sie, ze organizowana jest potancowka dla lokalnych. Nikt nie tanczyl tak, jak my - cala noc, otuleni okropna disco-polowa muzyka. Ale to nie mialo wtedy zadnego znaczenia. Czas nie mial znaczenia. Wszystko zamazalo sie w swoich znaczeniach i moglismy przez chwile byc wszystkim naraz.
Pamietam tez: ‚bo my lubimy biegac w deszczu’

Kazda rozmowa byla inna od poprzedniej. Kazdy dzien wygladal choc odrobinke inaczej.
Ale woda z naszych stawow nigdy nie byla czysta. Dlatego my tez nie mielismy nigdy mozliwosci bycia czystym.


A tego chce.
Czystosci.

Mentalnej.
i zadne negatywne mysli nie moga roscic sobie prawa, aby zajac miesjce w mojej przestrzeni.

Zatem stalam sie weganka, as well. Bo nie bede jadla zadnego cierpienia.
Zadnego scierwa w siebie nie wloze, zadnej padliny w szczegolnosci.

Powiedzialam, ze musze uwazac z marzeniami.
To prawda, bo wszystko zaczyna realizowac sie niezwykle szybko. Czasem nie zdaze ogarnac nawet.. A wiec zabawa sie skonczyla.

Noce przegadane ze swieczka w ciemnych pokojach duzo daja. Zostac po prostu samemu ze soba i porozmawiac z wlasnymi demonami.





Gralam ostatnio na pianinie w publicznym miejscu. Ludzie zeszli sie i siedli na kanapach, czulam ich pojedyncze oddechy. Stawali sie kazdym dzwiekiem razem ze mna, czuli fale szczescia przeplywajaca przeze mnie. uwielbiam ten wspanialy fortepian, stojacy tuz pod ruchomymi schodami. Trzy pedaly, czarny, otwarty fortepian - marzenie. Szkoda ze w jezyku angielksim jest tylko jedno slowo, dla takich klawiszy: "piano". W polskim jest to chociaz cos innego, wiele dluzszego: "fortepian". A wiec gralam na takim wspanialym fortepianie i zapomnialam, ze jestem tutaj fizycznie. Stalam sie eterycznym wspomnieniem o jakim byla piosenka. 

Pan z ochrony przytoczyl sie do mnie i poinformowal, ze na pianinie nie mozna grac za glosno. Powtorzyl to chyba z siedem razy, bo ja nie moglam nic zrozumiec. Calkowiecie wyrwal mnie z mojego swiata. To tak, jakby dostac mocniejszego kopniaka w klatke piersiowa - nie mozna wtedy w ogole oddechu wziac. Wiec ja sie poniewieralam posrod pogubionych dzwiekow. Nie potrafilam wrocic i grac. ciszej. . .
Wstalam i za mna wstaly te wszystkie oddechy. Wzielam moja czarna torbe na ramie i szmacianke z napisem "shit happens". Szmacianke kupilam kiedys w jakims ciekawym sklepie w Poznaniu, ciagle ja lubie. Adekwatna do tego, co czesto sie robi w moim zyciu. Nie bylam tego swiadoma zbyt czesto.

Ludzie bili mi brawo i wolali. Ja wyksztusilam tylko z siebie podziekowanie i ucieklam, przepelniona lzami. Ochroniarz zniknal w mgle centrum handlowego. 
Pol drogi powrotnej plakalam.

Powod byl taki, ze ciagle nie mam okazji na to, aby dac. Dac od siebie to, co jest we mnie i chce juz w koncu wyjsc. 

czas.

Brak komentarzy: