Bo tutaj wszystko jest za bardzo. W tym domu', na tej przestrzeni mentalnej. Chcieliśmy dobrze, wyszło jak zawsze. Miało się pięknie komponować z całością a jest jedno wielkie bagno. Jeżeli nic się nie zmieni zostanie po nas zwykłe bum. Takie które potrafi zaistnieć po prostu bez zbędnych formułek czy zwrotów. Za bardzo swoim położeniem zakreślamy ego. Za bardzo chcemy mieć siebie jako coś więcej, stając się zupełnie niczym. Cudnie sformułowane kłamstewka.
Potrafimy określić kolejność najmniejszych chromosomów w podwójnej helisie nie potrafiąc określić po cholerę ona jest. Po co my jesteśmy. Po co milion procesów na co dzień przechodzi nam koło nosa a my i tak wtykamy tam swoją wiedzę i twierdzimy, że tak lepiej. Że jesteśmy mądrzejsi od Wszechświata. Od Mamci Natury i samego Boga.
Mówili, że były złe i grzeszne. Że od początku tkwił w nich grzech. Potępiane, za to, że są. Służące panie, stojąc w kuchni z podbitym okiem. Płonące na stosie za garść magii w oczach. Mijające się na ulicach z założoną czarną chustą. Mówili, że to przez jedną z nich Adasia z raju wykopano.
Jednak nie bez powodu Ziemia nie jest Panem Ziemią, ale Panią. Matką. Najważniejszą istotą od początku.
Tak jak jajko dla kury i kura dla jajka.
Mała, niepozorna NIEWINNOŚĆ.
Za dużo myśli o śmierci.
Wydaje jej się, że powierzchnię ma gładką. Chciałaby jej dotknąć, wsunąć się
gdzieś obok niej. Ciemne noce przelane szeptami udowodniły, że potrafią się ze
sobą dogadać. Śmierć udawała zawsze, że nie słyszy, ale ona dobrze wiedziała,
że jej rozmówczyni rozumie. „Jedyne coś, co potrafi przeniknąć mnie na wskroś i
zrozumieć o czym mówię” – myślała sobie w kierunku czarnej damy. Zawsze ciekawiło
ją, czy ona w ogóle ma coś do gadania. Może po prostu przychodzi nic nie mówiąc
i bierze, co do niej należy nie zastanawiając się dlaczego. Kiedyś minęła ja na krzyżówce dróg wielkiego miasta. Z twarzą
zawodowo smutną chwytała za rękę małe dziecko, które chciało przejść przez
ulicę. W momencie, kiedy ich ręce się spotkały rozpędzony samochód nie zdążył
wyhamować i wbrew całej naturze roztrzaskał malutką postać. Fizyczny moment
wybił zupełnie malutką duszyczkę z toru swojej małej podróży. Automatycznie
poczuło dotyk pięknej smutnej pani i nie protestowało. Jakby zupełnie rozumiało
co się stało. Mówili, że śmierć nastąpiła na miejscu. Hektolitry ludzkiej
troski objęło bezwładną pozostałość niedużego człowieka leżącą tuż obok pasów.
Nastąpiły niewyraźne krzyki kobiet i ogniki złości wśród mężczyzn. Dziewczyna
zupełnie niewinnie przyglądała się jak znika dziecko wraz z piękną panią.
Pomyślała, że chciałaby chociaż na chwilę ją dotknąć. Przesunąć po gładkiej
skórze swoją dłoń. Jednak jest rozsądną dziewczyną i wie, że w tym przypadku
nic nie może zrobić. Nie może przecież odgadnąć daty zamążpójścia ze śmiercią
(zupełnie tak, jakby śmierć była obojnakiem). Obawiała się, że kuszące
dotknięcie tak pięknego ciała automatycznie skazałoby na podpisanie
małżeńskiego cyrografu – na zawsze. Pozostawało tylko przyglądać się bacznie
światu, czy gdzieś nie pojawi się jej smukła sylwetka. Innym razem widziała w
kawiarni otyłego pana, który zamówił lody z karmelkami. Ona siedziała cichutko
w kącie ze swoją czarną kawą i białą książką wypełnioną zgrabną wiedzą. Nagle
do pana zadzwonił telefon, tuż przed tym, kiedy przyniesiono ślicznie
wyglądający deser. Facet wyglądał na nieco zaniepokojonego, wypił trzy łyki
wody, dla uspokojenia. Krzesełko lekko wgięło się zgodnie z grawitacją, gdy
tylko jego ciasno upakowane oczka dojrzały porcję lodów. Posiłek zaczął
niewinnie – ściągnął z góry największego cukierka i łapczywie włożył w usta. Na
jego twarzy zarysował się wyraźny odpoczynek. W powietrzu zapachniało ulgą.
Kiedy ssąc karmelka złapał się za serce, dziewczyna zauważyła smugę światła i
dobrze wiedziała, co to oznacza. Do kawiarni zupełnie naturalnie weszła
najsmutniejsza twarz jaką kiedykolwiek widziała. Bardzo było tej twarzy
kameralnie, kiedy ciemne oczy zbadały sytuację. Nikłe drgnięcie prawego kącika
bordowych ust sugerował zadowolenie. Mężczyzna wyskoczył obok swojego ciała
jakby został poparzony. Zupełnie nie wiedział co się stało, zaczął się miotać,
ujrzawszy siebie samego spadającego z krzesła. Nikt nie chciał usłyszeć jego
krzyku, wszyscy skupili się na otyłym panu, który zemdlał prawdopodobnie.
Nastolatka z kąta przyglądając się sytuacji nie wykonała żadnego większego
ruchu. Jej klatka piersiowa dygotała jakby szybciej, nic więcej. W końcu
bezbłędnie smutna dama z jakby pobieloną wapnem skórą dotknęła ramienia
zrozpaczonego pana. On nagle jakby dostał coś, czego zawsze pragnął. Jakby
został nagle oświecony zupełnie odpowiednio wyprostował się, jak przystało na homo sapiens i zniknął zostawiając smugę
światła. Dama pozostawiła w powietrzu porcelanową woń białych policzków i
również jej obraz jakby się wykruszył. Otyłego mężczyznę zabrało pogotowie i
kilka dni później nastolatka przeczytała w gazecie o nagłym zawale młodego
mężczyzny. Pamiętała kapiące lody i deficyt cukierka ze szczytu. Pomyślała: „Dla
niektórych śmierć ma zapach karmelków.”
śpiewam se do aparatu, fajnie. Pozdrawiam obiektyw.
Melancholia w moich kieszeniach rozlała się, jak krzywo zamknięta woda w plecaku. Niedokręcenie myśli. Taplanie się w kałuży wydeptanych słów i martwych wspomnień.