Królowa
smutku
-chciałabym umrzeć – słowa rozlały się w pokoju i zapanowała
niebłoga cisza. Mokre ściany jej oczu były już zmęczone. Leżąc przyglądała się
rumieńcom starych wspomnień. Bladoróżowa twarz przesiąknięta słonawą cieczą nie
pamiętała już, jak to jest się zaczerwienić. Od kilku dni nic nie jadła, kości
wystawały z jej bioder niczym kanty stołu przykrytego obrusem. Jej mama zawsze
takie obrusy krochmaliła i prasowała. Pachniało wtedy domem, takim niesztucznym
i nie-na-chwile. Zamknęła oczy i zobaczyła swój oddech. Miał czerwony kolor i
zaczął być jakiś ciężki. Jakby ktoś nagle założył na jej płuca kłódkę. Jakby
ktoś chciał zamknąć jej porcelanowe piękno na klucz. Ciemnoczerwona krew zalała
jej maluteńkie pęcherzyki w płucach.
Umarła po cichutku.