wtorek, 19 maja 2015

Szuflady ze snami

Śniło mi się że ludzie byli uczciwi. Równo przystrzyżone trawniki przed domem oznaczały fryzurę właściciela. Zaniedbane chaszcze były oznaką nieumytych strąków na głowie, nie mytych i brzydko pachnących. Trawa przystrzyżona, odznaczająca się niebywałym połyskiem sugerowała, że właściciel pedantycznie swoje przystrzyżone włosy układa i sztorcuje na żel. Nie raz zdarza się, że trawniki przed domem są zwyczajne, ni to krótkie ni to długie. Oznacza to taką „normalność”. Taką, co to zwykłość układa w rzędy. Nie ma tutaj miejsca na coś ponad, jest tylko głupia trawa. Jednak w moim śnie miało to znaczenie. Szłam ulicą, widziałam kolorowe podwórka i chciałam na chwilę do nich należeć. Ten sen powtarza się czasem, ale w różnych wydaniach. Innym razem siedziałam w samochodzie, razem z obcymi ludźmi do których się przykolegowałam. Na jeden dzień byłam córką innych rodziców. Wracaliśmy wtedy z zakupów, całkiem zwyczajnie, normalnie. Siedziałam na tylnym, środkowym siedzeniu i patrzyłam jak ulica przesuwa się szybko w moją stronę. Oglądałam świat przez przednią szybę i czułam się zupełnie zwyczajną córką, zwyczajnych rodziców.
Teraz jednak idę tylko ulicą. Inny egzemplarz tego samego snu. Z tym samym poczuciem chcenia być kimś innym. Przez betonowy płot widzę jakiegoś chłopca. W sumie to już nie chłopiec, a nastoletni mężczyzna. Naprawia swoje rolki, a przed nim stoi ogromny motor ojca. Razem majsterkują, rozmawiają o częściach zamiennych i o tych głupich kamyczkach, co się wpieprzają w te kółka od rolek. Kamyki muszą być jakieś nawiedzone, bo co chwila wskakują w szczelinę między hamulcem a ostatnim kółkiem i zatrzymują jazdę. Ojciec ma obok siebie całą skrzynkę z narzędziami, klęczy przed maszyną. Oni są przed domem, z białymi ścianami i fajnym pokojem na poddaszu. Podwórko wyłożone kostką pozwala na to, aby ten od rolek mógł w końcu wypróbować to, co naprawił. Niedaleko rozlega się ładny trawnik. Taki zwyczajny, wczoraj przystrzyżony. Ludzie względnie szczęśliwi, tworzą uroczy widok dla moich oczu. Chciałabym być z nimi, na tym trawniku. Należeć do ich rodziny, ale tylko na jeden dzień. Potem napisać list do samej siebie, że nie, to nie jest to czego szukam i przenieść się gdzieś dalej. Może w końcu znalazłabym kawałek przestrzeni dla siebie w ten sposób? Może to byłoby to, czego sobie potrzebuję. Mój sen jednak przenosi mnie  do środka domku. Zasada nocnych podróżników: mówisz masz, nie pytaj jak. W środku ślicznie urządzonego pomieszczenia pani domu czyta książkę na fotelu przy oknie. Ogląda swojego męża i syna, zaraz pojawia się również córka, która była u koleżanki. Obok fotela, na którym siedzi ciemnowłosa pani stoi rustykalna komoda. Na niej ramki ze zdjęciami. Kolorystycznie dopasowane do barwy ścian w pokoju. Ze środków ramek wyciekają wspomnienia. Z pierwszej komunii, pierwszego mleczaka na dłoni. Pierwszych urodzin, pierwszej wycieczki w góry. Ogromne uśmiechy i hektolitry radości obite w te zwykłe ramki. Świat w tym domu opakowany bardzo ładnie. Na ścianach pamiątki z podróży ojca. Wychodzę na podwórko, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi. Nikt nie czuje mojej obecności. Tylko kot dziwnie na mnie patrzy, jakoś z ukosa. Wszyscy patrzą, ale nie widzą.







Marmolada wieloowocowa

Kroiłam dzisiaj ogórki. Wyciągałam te pomarszczone ciałka ze słoika, gdzie gorczyca dryfowała na powierzchni zalewy. Tu i ówdzie czarne kulki pieprzu pojawiały się pośród malutkich białych kuleczek gorczycy. Trochę jak albinosy w Afryce. Same ogórki przypominały mi niedorozwinięte dzieci. Malutkie istoty w pozycji embrionalnej. Kroiłam nożem z pomarańczowym uchwytem. Ogórki w dotyku są jak smoki. Mają chropowatą powierzchnię, milion brodawek. W dodatku to pomarszczenie… Wyciągam ze słoika ostatni wypłowiało-zielony egzemplarz i kroję w nierówną kostkę. Ze słuchawek w moich uszach wydostają się dźwięki o smaku takiego ogórka. Słodko-kwaśna, całkiem przyjemna piosenka. Jednak jej kolor jest nieco jaśniejszy – bardziej żywy niż martwy ogórek w zalewie. Kolejna piosenka jest mdła, jak tania marmolada. Puste kalorie fałszywych barwników i symulatorów smaku. Czerwony barwnik robi się z takich malutkich robaczków[1].Prawdziwa w tej piosence jest tylko 0,01% część z prawdziwych owoców. Chce mi się rzygać od takiej muzyki.



[1] Z mszyc żerujących na kaktusach rosnących w tropikalnych rejonach Ameryki Północnej i Centralnej. Barwnik pozyskiwany jest zarówno z robaczych odwłoków jak i składanych przez nie jaj.