niedziela, 31 maja 2015
czwartek, 28 maja 2015
środa, 20 maja 2015
wtorek, 19 maja 2015
Szuflady ze snami
Śniło mi się
że ludzie byli uczciwi. Równo przystrzyżone trawniki przed domem oznaczały fryzurę
właściciela. Zaniedbane chaszcze były oznaką nieumytych strąków na głowie, nie
mytych i brzydko pachnących. Trawa przystrzyżona, odznaczająca się niebywałym
połyskiem sugerowała, że właściciel pedantycznie swoje przystrzyżone włosy
układa i sztorcuje na żel. Nie raz zdarza się, że trawniki przed domem są
zwyczajne, ni to krótkie ni to długie. Oznacza to taką „normalność”. Taką, co
to zwykłość układa w rzędy. Nie ma tutaj miejsca na coś ponad, jest tylko
głupia trawa. Jednak w moim śnie miało to znaczenie. Szłam ulicą, widziałam
kolorowe podwórka i chciałam na chwilę do nich należeć. Ten sen powtarza się
czasem, ale w różnych wydaniach. Innym razem siedziałam w samochodzie, razem z
obcymi ludźmi do których się przykolegowałam. Na jeden dzień byłam córką innych
rodziców. Wracaliśmy wtedy z zakupów, całkiem zwyczajnie, normalnie. Siedziałam
na tylnym, środkowym siedzeniu i patrzyłam jak ulica przesuwa się szybko w moją
stronę. Oglądałam świat przez przednią szybę i czułam się zupełnie zwyczajną
córką, zwyczajnych rodziców.
Teraz jednak
idę tylko ulicą. Inny egzemplarz tego samego snu. Z tym samym poczuciem chcenia
być kimś innym. Przez betonowy płot widzę jakiegoś chłopca. W sumie to już nie
chłopiec, a nastoletni mężczyzna. Naprawia swoje rolki, a przed nim stoi
ogromny motor ojca. Razem majsterkują, rozmawiają o częściach zamiennych i o
tych głupich kamyczkach, co się wpieprzają w te kółka od rolek. Kamyki muszą
być jakieś nawiedzone, bo co chwila wskakują w szczelinę między hamulcem a
ostatnim kółkiem i zatrzymują jazdę. Ojciec ma obok siebie całą skrzynkę z
narzędziami, klęczy przed maszyną. Oni są przed domem, z białymi ścianami i
fajnym pokojem na poddaszu. Podwórko wyłożone kostką pozwala na to, aby ten od
rolek mógł w końcu wypróbować to, co naprawił. Niedaleko rozlega się ładny
trawnik. Taki zwyczajny, wczoraj przystrzyżony. Ludzie względnie szczęśliwi,
tworzą uroczy widok dla moich oczu. Chciałabym być z nimi, na tym trawniku.
Należeć do ich rodziny, ale tylko na jeden dzień. Potem napisać list do samej
siebie, że nie, to nie jest to czego szukam i przenieść się gdzieś dalej. Może
w końcu znalazłabym kawałek przestrzeni dla siebie w ten sposób? Może to byłoby
to, czego sobie potrzebuję. Mój sen jednak przenosi mnie do środka domku. Zasada nocnych podróżników:
mówisz masz, nie pytaj jak. W środku ślicznie urządzonego pomieszczenia pani
domu czyta książkę na fotelu przy oknie. Ogląda swojego męża i syna, zaraz
pojawia się również córka, która była u koleżanki. Obok fotela, na którym
siedzi ciemnowłosa pani stoi rustykalna komoda. Na niej ramki ze zdjęciami.
Kolorystycznie dopasowane do barwy ścian w pokoju. Ze środków ramek wyciekają
wspomnienia. Z pierwszej komunii, pierwszego mleczaka na dłoni. Pierwszych
urodzin, pierwszej wycieczki w góry. Ogromne uśmiechy i hektolitry radości obite
w te zwykłe ramki. Świat w tym domu opakowany bardzo ładnie. Na ścianach
pamiątki z podróży ojca. Wychodzę na podwórko, ale nikt nie zwraca na mnie
uwagi. Nikt nie czuje mojej obecności. Tylko kot dziwnie na mnie patrzy, jakoś
z ukosa. Wszyscy patrzą, ale nie widzą.
Marmolada wieloowocowa
Kroiłam dzisiaj ogórki. Wyciągałam te pomarszczone ciałka ze słoika,
gdzie gorczyca dryfowała na powierzchni zalewy. Tu i ówdzie czarne kulki
pieprzu pojawiały się pośród malutkich białych kuleczek gorczycy. Trochę jak
albinosy w Afryce. Same ogórki przypominały mi niedorozwinięte dzieci. Malutkie
istoty w pozycji embrionalnej. Kroiłam nożem z pomarańczowym uchwytem. Ogórki w
dotyku są jak smoki. Mają chropowatą powierzchnię, milion brodawek. W dodatku
to pomarszczenie… Wyciągam ze słoika ostatni wypłowiało-zielony egzemplarz i
kroję w nierówną kostkę. Ze słuchawek w moich uszach wydostają się dźwięki o
smaku takiego ogórka. Słodko-kwaśna, całkiem przyjemna piosenka. Jednak jej kolor
jest nieco jaśniejszy – bardziej żywy niż martwy ogórek w zalewie. Kolejna
piosenka jest mdła, jak tania marmolada. Puste kalorie fałszywych barwników i
symulatorów smaku. Czerwony barwnik robi się z takich malutkich robaczków[1].Prawdziwa w tej piosence jest tylko
0,01% część z prawdziwych owoców. Chce mi się rzygać od takiej muzyki.
[1] Z mszyc żerujących na kaktusach rosnących w
tropikalnych rejonach Ameryki Północnej i Centralnej. Barwnik pozyskiwany
jest zarówno z robaczych odwłoków jak i składanych przez nie jaj.
Subskrybuj:
Posty (Atom)