piątek, 20 marca 2015

fymy

Słońce rzuca cień, kiedy coś przeszkodzi mu w dotarciu do Ziemi.
Cień nadziei, że będzie dobrze. Rzuca na moją ścieżkę


czwartek, 19 marca 2015

skrzypek za dwa zlote






Melodia miała smak niedopieszczonej przez deszcz kałuży - takiej co to zlewa się ukradkiem w jedną z dziur i wypełnia swoją powierzchnią niechciane przestrzenie. Nuta słodkości gdzieś dryfowała, ale to zupełnie tak jak ze słodzikiem zamiast cukru. Zamiast słodu całość stawała się nieznośnie mdła. Zadławić mogła się słuchająca pani w czerwonym berecie. Panna Ambrozja słyszała przecież inny wymiar stłamszonych krzyków rozstrojonego instrumentu. Skakała mimo podeszłego wieku swoimi błękitnymi pantoflami po skrawkach ciemności, w jakiej przyszło jej żyć. Żółtymi paznokciami wydrapywała resztki uczuć z roztargnionych dźwięków.

W jej ciemności czasem pojawiały się migające światełka. Melodia rzęziła wtedy swoją smutną opowieść niczym pijany marynarz setną zwrotkę morskich opowieści'. Światełka były jedyną płaszczyzną urozmaicającą wizualną przestrzeń starszej pani. Pewnego razu jednak, podczas podmuchów zbyt mocnego wiatru Panna Ambrozja potkneła się o błękitną zapinkę pantofla, która figlarnie zaplątała się wokół przetartego rzemyka. Kobieta runęła wprost w mokrą przestrzeń między dwoma ogromnymi kamieniami. Karmazynowa, bajeczna ciecz zaczęła barwić ohydę kałużową na znacznie przyjemniejszą barwę. Czerwony beret stał się okrętem fioletowych wód. Niczym Titanic nieustraszony brnął w podmuchu zbyt porywistego wiatru. Kałuże od tamtej pory wydają się smakować inaczej, bo melodia doprawiona klęską smakuje inaczej.






 Blisko.

sobota, 14 marca 2015

jak








Deszcz mżawkowy pochłania przestrzeń za oknem. Wybija melodię, którą potem gram. Stuka swoim szeptem w pnie wyciętych drzew. Czarny pan stoi za moimi plecami i mówi, jak grać. Nawet gdybym nie chciała, moje palce i tak będą stukać tak samo jak ten cholerny deszcz w te cholerne pnie. Tych wyciętych drzew.

poniedziałek, 2 marca 2015

violin

Malutkie pastylki wyznaczały kolejne dni Marysi. Ona zupełnie nie rozumiała, że to ją gryzie od środka, zupełnie tak, jak szczury zagryzały jej spokojny sen. Od zawsze się ich bała.. One po prostu roiły się pod łóżkiem, właziły w każdą szczelinę pod pierzyną i dobierały się do malutkich dziecięcych paluszków. Jej różowa buzia pogryzmolona strachem, zaznaczona mokrymi piorunami. Teraz Marysia śpi spokojniej. Popija tabletkę miętową wodą z czerwonego kubka i szczury są miłe w dotyku. Bawią się z nią. One tak zabawnie tańczą, kiedy gra im na skrzypcach.