Kroiłam dzisiaj ogórki. Wyciągałam te pomarszczone ciałka ze słoika,
gdzie gorczyca dryfowała na powierzchni zalewy. Tu i ówdzie czarne kulki
pieprzu pojawiały się pośród malutkich białych kuleczek gorczycy. Trochę jak
albinosy w Afryce. Same ogórki przypominały mi niedorozwinięte dzieci. Malutkie
istoty w pozycji embrionalnej. Kroiłam nożem z pomarańczowym uchwytem. Ogórki w
dotyku są jak smoki. Mają chropowatą powierzchnię, milion brodawek. W dodatku
to pomarszczenie… Wyciągam ze słoika ostatni wypłowiało-zielony egzemplarz i
kroję w nierówną kostkę. Ze słuchawek w moich uszach wydostają się dźwięki o
smaku takiego ogórka. Słodko-kwaśna, całkiem przyjemna piosenka. Jednak jej kolor
jest nieco jaśniejszy – bardziej żywy niż martwy ogórek w zalewie. Kolejna
piosenka jest mdła, jak tania marmolada. Puste kalorie fałszywych barwników i
symulatorów smaku. Czerwony barwnik robi się z takich malutkich robaczków[1].Prawdziwa w tej piosence jest tylko
0,01% część z prawdziwych owoców. Chce mi się rzygać od takiej muzyki.
[1] Z mszyc żerujących na kaktusach rosnących w
tropikalnych rejonach Ameryki Północnej i Centralnej. Barwnik pozyskiwany
jest zarówno z robaczych odwłoków jak i składanych przez nie jaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz