wtorek, 4 listopada 2014

nie

Kiedy taplam się w ciemności jest jakoś bezpieczniej. Potoki słów płyną przez moją głowę. W małej łódce sobie przemierzam samą siebie. Na wskroś, na amen. Niezobowiązanej do niczego pozostaje mi tylko oddychać. Kiedy pojawia się światło, muszę przybrać odpowiednią minę. Wyprostować kręgosłup savoir-vivre i nie zwracać na siebie uwagi. Robić: tak-a-nie-inaczej, tylko po to, by się nie nie spodobać komukolwiek.
Jednak bycie filantropem jest całkiem możliwe. Kiedy już przestaje się przywiązywać wagę do inaczej zawiązanych butów, czy bardziej pochyłego stylu pisma. Bardziej podwiniętych spodni i mniej powszechnej garderoby.
***
Pamiętam wąsy dymu w kolorach tęczy. Migawkowe ochry, karmazyny i błękity. I twarze pamiętam, jakby pokolorowane kredkami przez małe dziecko. Iluzja odbijająca iluzję. Kilka kropel duszy na tęczówce.

Tak chcę, tak być będzie.


A ten idiota świeci. Ciągle, ciągle tak samo.
I ma we wschodniej części plamkę, jakby pobrudził się śniadaniem.
Dzisiaj jakoś pręży swój brzuch, jakby zbierał się na pokaz mody gwiezdnej.
Pełnia?

Brak komentarzy: